Ero Lunaire – w granicach tegorocznego Audio Art Festivalu

Niespełna tydzień temu zakończył się 21. Audio Art Festival. Przez dwa długie listopadowe weekendy publiczność tłumnie odwiedzała festiwalowe wydarzenia, wśród których znalazły się koncerty instrumentalne z wykorzystaniem elektroniki  (Wiessel&Nies, Field), prezentacje utworów audiowizualnych opartych na partyturach graficznych(Decibel) i wykorzystujących warstwę video (Peter Wiessenthaner) oraz audioscenicznych z live video processing (Iwański&Harmon, Majkowski&Druin, INIRE). Osobną grupę zdarzeń intermedialnych stanowiły projekty audiowizualne bazujące na bio-danych dostarczanych przez sensory ruchu i dotyku (Claudia Robles Angel), które przybierały często postać interaktywnych kinetyczno-tanecznych performansów (Restrained Meters, M.Pączkowski, Dyrygent D.Makaruk, Meetin’ P.Madej). W Lightskin zaprezentowanym w ostatnim dniu Festiwalu przez duet Strange Lóóp dodatkowym audiowizualnie zintegrowanym elementem performansu było także światło tworzące tajemnicze powidoki egzoszkieletu tancerki. Nie zabrakło także na AAF nie-tanecznych performansów stosujących ruch do kształtowania  warstwy przestrzenno-brzmieniowej, jak np. w The Leslies Horsta Rickelsa i Roberta Pravdy  oraz Forward To Zero Elviry Wersche.

Oprócz projektów, których autorzy łączyli ze sobą kilka mediów do tworzenia całościowej artystycznej wypowiedzi na Festiwalu można było także natrafić na propozycje twórców i wykonawców przywiązanych jedynie do wybranych środków wyrazu o ściśle określonej estetyce np. wyłącznie kompozycji dźwiękowych. Wśród nich znajdziemy z jednej strony projekty oparte wyłącznie o elektronikę (znakomity Thomas Ankersmit grający na syntezatorze analogowym) czy kompozycje akusmatyczne (koncert CIME/PSEME), a z drugiej strony utwory przeznaczone na tradycyjne akustyczne instrumentarium (Sine Nomine Ensemble, Superstringtrio), a także nie-tradycyjne, nowo wynalezione akustyczno-elektroniczne instrumenty muzyczne (Chordeograph) i swoiste ready-made instruments (Jürgen Eberhardt).

Odrębnością stylistyczną cechowały się występy Andrei Pensado (noise), duetu TonyTony (elektroniczny jazz-rock) czy niekwestionowanej gwiazdy Festiwalu Philla Niblocka (One Sound Composition). Wydarzeniem o osobnej, samoistnej wartości poznawczej i artystycznej okazał się także poruszający spektakl taneczno-perkusyjny z historią hi-hatu w tle w wykonaniu połączonych zespołów Share Music Sweden, Kroumata i Spinn w pierwszy weekend Festiwalu w krakowskim MOSie, a także cicho-ciemna blackout sesja Tresa w podziemiach Rynku Głównego oraz premiera instalacji miejskiej Ucho Echo. Ponadto dużym zainteresowaniem odwiedzających tegoroczny Festiwal cieszyło się pięć stałych instalacji prezentowanych w Bunkrze Sztuki i MOCAKu, w tym szczególnie wyjątkowa al Khowharizmi Mekaniske Orkester Christiana Bloma i Untamed Choir Petera Bogersa, a także odbywające się w Akademii Muzycznej wykłady i warsztaty kompozytorskie (Niblock, Pensado, Blom) i wykonawcze (Murphy, Zgraja).

Ramy tegorocznego AAF tworzyły zaś dwa spektakle: Pierrot Lunaire Macieja Jabłońskiego do libretta Przemysława Fiugajskiego w wykonaniu Sławomira Packa oraz Symptomy Jacka Kordaczuka i Agnieszki Kołodyńskiej. Czy jednak faktycznie wyznaczyły one granice tegorocznemu Festiwalowi? W Pierrocie Jabłońskiego schönbergowski sopranista nie może wyrzucić z siebie pożądanych dźwięków i w parawokalnym bełkocie miesza Hitlera z Janem Pawłem II, aż w końcu na oczach publiczności zrzuca ubrania i przemienia się w fioletową Violettę Villas. Z kolei w Symptomach nie są pożądane  już nie tyle dźwięki, co pomalowane ciało głównej bohaterki monodramu, która w desperacji i częściowym negliżu stoi w oknie i głośno domaga się fizycznego spełnienia. O ile w Pierrocie wyraźna jest nadal zabawa muzyczno-teatralną konwencją, której komiczny wydźwięk jest dalekim echem popularnych niegdyś antytradycyjnych spektakli scheafferowskich, o tyle w spektaklu Kordaczuka i Kołodyńskiej jakiekolwiek konwencje i wyznaczniki gatunkowe koncertu-przedstawienia ulegają zatarciu w pół-wyreżyserowanych i pół-prywatnych gestach solistki (wokalistki czy aktorki?), wrzących erotyką szeptach i wykrzyknieniach zestawionych z ironicznymi, obojętnymi komentarzami towarzyszącego jej instrumentalisty… Dokąd jeszcze zaprowadzi nas ekshibicjonizm audioartowych twórców? Czy pozostały jeszcze jakieś granice, które można (i warto) przekraczać? Kolejnych dowodów realizacji zasady no borders in music dostarczy nam z pewnością następna, dwudziesta druga edycja festiwalu Audio Art w listopadzie 2014 roku.