wszystko na odwrót / 22.11 /

podczas sobotniego wieczoru obejrzeliśmy trzy performance’y i był to jak dla mnie najciekawszy wieczór festiwalu ze względu na skrajnie odmienne opinie dotyczące poszczególnych występów. niechże zatem dyskusja trwa, ciekaw jestem kolejnych komentarzy, ja to widzę tak…

pierwszy wystąpił rishing singh, który wywołał konsternację wśród sporej części publiczności, a mnie przysporzył dużo radości. na występ rishina złożyły się tylko dźwięki generowane z laptopa – od głośnego szumu na początku, przez ledwie słyszalne nagrania terenowe i puzon po lekko zniekształcony, komputerowo brzmiący głos. całość przerywana była w dość chaotyczny sposób długimi okresami całkowitej ciszy, która rozbrzmiewała przez niemal połowę jego performensu. to właśnie owa cisza była podstawowym elementem tak bardzo irytującym część publiczności, która a to się wierciła na krześle, a to pochrząkiwała czy podkpiwała z występu rishina. dodatkowym elementem, który nie przypadł do gustu wielu odbiorcom był fakt, że rishin pił podczas performensu piwo. dokładając do tego niedbałość z jaką przechodził przez kolejne etapy performensu dla wielu osób jego działania miały wydźwięk czysto prowokacyjny. podobnie z resztą ocenia występ rishina justyna stasiowska (na blogu festiwalu), która porównuje jego działania do performensów oskara dawickiego, uznając przy tym prowokację singha za całkowicie nieudaną. dobór kontekstu bardzo znacząco wpływa tu na odbiór występu rishina, ja odnoszę się przede wszystkim do dotychczasowej twórczości samego artysty, jak i do muzyków związanych z kolektywem wandelweiser, którzy permanentnie operują ciszą – a ta przecież na dobre zadomowiła się w muzyce już dawno i trudno mi odczytywać operowanie nią jako prowokację. dla mnie singh nie próbuje prowokować, ani być rewolucjonistą, nie stara się być oryginalny, korzysta po prostu z przetartych szlaków. analizując kolejne zarzuty co do jego performensu ponownie otwieram oczy ze zdziwienia – popijanie piwa na scenie jest tak naturalną praktyką wśród muzyków, że trudno tu mówić o prowokacji, nie przyszło mi to do głowy tym bardziej, że singh przed samym występem pytał mnie czy ma jeszcze czas żeby kupić sobie piwo, a kiedy po moich instrukcjach jak dotrzeć do sklepu stwierdził, że nie zdąży sam utwierdziłem go w przekonaniu, że może sobie to piwo kupić, dałem mu kasę na dwa, i tak też z dwoma wrócił do bunkra. picie piwa nie było zatem zaplanowaną prowokacją a raczej dość przypadkowym elementem, który w połączeniu z minimalistyczną estetyką jego działania nabrał rangi jakiegoś istotnego gestu. może artysta powinien się nad tym zastanowić, że w prosty sposób może skonfudować publiczność, przekierować jej uwagę, niemniej kiedy słyszę tego typu interpretacje przypomina mi się jedna z wypowiedzi kieślowskiego: „jeśli w jednej ze scen mojego filmu rozleje się mleko to znaczy to tyle, że rozlało się mleko”. sytuacja z piwem pokazuje jak w łatwy sposób artysta wywołać może niezamierzone, w moim odczuciu, nadinterpretacje jego zachowania. kolejny zarzut justyny dotyczący permanentnego wpatrywania się singha w ekran laptopa jest dla mnie również nietrafiony, z tego powodu, że wszystkie teksty, które można było usłyszeć przez większość czasu trwania występu były pisane przez singha na żywo, artysta spoglądał w związku z tym na publiczność jedynie od czasu do czasu w poszukiwaniu impulsu do improwizowanego generowania kolejnych sentencji. same teksty zaś były proste, zabawne, czasem przerywane w pół zadania, podkreślające świadomie niedbałą estetykę całego performensu. podsumowując bardzo oczyszczające są dla mnie tego typu konceptualne działania, które w moim odczuciu nie prowokują a raczej generują prosty komunikat, że warto korzystać z przetartych szlaków – można grać ciszę, można podczas koncertu pić piwo, można wypuszczać dźwięki z winampa, można to wszystko robić w sposób niechlujny i wciąż może być dużo ciekawiej niż podczas świetnie dopracowanych, pełnych ekspresji audio-wizualnych fajerwerków. inspirujący występ, który wygenerował sporą paletę odczuć, pokazał jak bardzo jesteśmy przywiązani do pewnych konwencji, oraz jak bardzo na odbiór performensu wpływa dobór kontekstu. sam performer na wieść o tym, że jego występ przez wielu został odebrany jako prowokacja szczerze zdziwiony wypowiada tylko słowa: „na prawdę?”. no i ja mu wierzę.

drugi tego wieczoru wystąpił mieszkający w miami słowak juraj kojs. niestety nie miałem okazji porozmawiać o performensie z artystą ale był to występ, który sprawiał, że moje odczucia kilkukrotnie się zmieniały w trakcie jego trwania, ostatecznie mimo początkowych wątpliwości był to dla mnie jeden z ciekawszych akcentów na tegorocznym festiwalu. na początku działanie juraja miało charakter rytuału, zapoznawania się z instrumentem (który wyglądał jak słowacka fujara). powolne wyjmowanie fragmentów fujary z płótna, a następnie pełne skupienia wydobywanie coraz głośniejszych dźwięków po jakichś dziesięciu minutach przerodziło się w scenę przypominającą akt miłosny z instrumentem, co wywołało we mnie totalne zdziwienie. mimo, że byłem tym rozczarowany pozostała we mnie przemożna ciekawość co może jeszcze z tego wyniknąć, tym bardziej, że wydawało się oczywiste, że mamy do czynienia z bardzo intymną historią emigranta odnoszącego się przez swoje działanie do swych korzeni. performens toczył się dalej powoli, do dźwięków fujary stopniowo zaczęły dołączać dźwięki elektroniczne, bardzo przyjemne, wciąż jednak zaskakujące bo brzmiące raczej jak mainstreamowa muzyka filmowa niż muzyka poszukująca. ostatecznym akcentem podkreślającym wymowę pierwszych dwudziestu minut było nawoływanie – „babunia, dziadziuś”, z którego biła tęsknota za przeszłością i mimo, że jak słyszałem dla wielu ta pierwsza część była pretensjonalna to dla mnie pozostawała wciąż bardzo wciągająca. drugą część występu znowu trochę mnie rozczarowała, wokalne brzmienia budujące w konsekwencji ścianę dźwięku, wciąz jednak ambientowego, udało mi się zinterpretować dopiero w zderzeniu z ostatnią doskonałą odsłoną, obfitującą w całą gamę elektronicznych dźwięków miasta, gier komputerowych i tym podobnych pastiszowych, ale bardzo dobrze zrealizowanych sampli. dźwięki te przywoływały mi na myśl dotarcie juraja do pełnego nowych bodźców innego świata czytaj usa, a przy okazji upuściły powietrze i nadały całkowicie inną wymowę temu performensowi, który do tej pory oparty był na dość podniosłej atmosferze. poprzez tą ostatnią scenę juraj mówi według mnie po prostu : „nie napinaj się tak, każdy z nas ma swoje traumy, jedyne co możemy zrobić to zachować do siebie i swoich problemów zdrowy dystans”. ciekawy performens, który trzeba zobaczyć w całości, z piękną zabawną puentą na koniec, drugie tym samym konceptualne działanie tego wieczoru z bardzo starannie dobranymi środkami wyrazu pod kątem opowiedzenia konkretnej historii. było to też ciekawe wykorzystanie nowych technologii przez juraja kojsa, który kontrolery dźwięku umieszczone na nadgarstakch wplótł w ciekawą historię, a nie ograniczył się do samej eksploracji urządzenia co jest dla mnie
bolączką wielu projektów z wykorzystaniem nowych mediów.

i tak to dobrnęliśmy do ostatniego performensu kuby glińskiego i purgista czyli interakcji pomiędzy action painting i muzką noise. bardzo solidny występ oparty na ekspresji, który jednak po pierwszych dwóch pełnych znaczeń setach rishina singha i juraja kojsa nie wywarł na mnie wrażenia. trudno obydwu cokolwiek zarzucić, bardziej chodzi po prostu o moje preferencje, jak i o fakt, że kubę glińskiego już na żywo widziałem. kuba porusza się obrębie estetyki trashowej, tym razem jego występ polegał na ekspresji przy użyciu farby, muszę jednak przyznać, że po tym jak widziałem jego pierwszy występ w londynie w 2010 roku (jako jesus is a noise commander), który zrobił na mnie niesamowite wrażenie i na długo zapadł w pamięć, nie jestem w stanie się wzruszyć przy zderzeniu z kolejnymi jego występami, nawet jeśli wtedy w londynie był to przede wszystkim
dźwięk a teraz są farby. kuba jest u mnie na liście tych artystów, którzy przy naszym pierwszym spotkniu dali na tyle dużo, że kolejne spotkania już nie są w stanie wnieść więcej. niemniej polecam każdemu kto nie miał styku z jego twórczością, kuba maluje ciekawe obrazy, jego performensy są zawsze pełne ekspresji, purgist wypuszczą bardzo mięsiste dźwięki i trudno im cokolwiek zarzucić. dla mnie ciekawsze są działania konceptulane, to one skłaniają do wielogodzinnych przemyśleń i mimo, że momentami nie są tak przyjemne w odbiorze to inspirują bardziej niż takie występy jak kuby glińskiego i purgista czy ryana jordana, który zagrał niesamowity, bardzo noise’owy set na koniec festiwalu. oba występy, jakkolwiek bardzo dobre, połączone z działaniem wizualnym i zapachami (w przypadku ryana), zanadto nie inspirują, mimo, że obcowanie z takimi działaniami przysparza bardzo dużo przyjemności i pewnie nie raz jeszcze się na ich koncerty wybiorę. przy okazji warto też dodać, że występ ryana jordana na sam koniec audio art jest świetnym zabiegiem kuratorskim przypieczętowującym intensywny charakter całego festiwalu.rishin singh

juraj kojs

kuba gliński i purgist